Geoblog.pl    freefall    Podróże    Tajlandia/Indonezja/Malezja    Amed
Zwiń mapę
2009
24
wrz

Amed

 
Indonezja
Indonezja, Amed
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11097 km
 
Ostatni dzień pobytu w Lovina Beach wykorzystaliśmy na „snorklowanie” u brzegów oddalonej o godzinę jazdy Menjangan island. Wyspa wygląda jakby trochę wyrwana z balijskich klimatów, a jej białe skały bardziej przywodzą na myśl klimaty greckie niż azjatyckie. Biegnąca wokół tej wyspy rafa zawieszona jest nad ostrą zerwą, a życie na rafie jest niezwykle bogate. W życiu nie widziałem takiej ilości i różnorodności ryb i kolorów.


Jako nasz kolejny cel pobytu na Bali wybraliśmy małą miejscowość Amed będącą balijskim rajem dla płetwonurków. My jednak wybraliśmy tą miejscowość głównie ze względu na to, że w miejscu tym nie ma zbyt wielu turystów oraz dlatego, że zaraz przy brzegu rozciąga się rafa do nurkowania. Przed wyjazdem z Lovina nasi gospodarze obdarowali nas kawą i winem. Naprawdę miło ich wspominamy - nieczęsto się zdarza, że na drugim końcu świata można poczuć się jak w domu - komuś zaufać i z kimś serdecznie porozmawiać. Oczywiście do Amed udaliśmy się ich samochodem wyposażonym w ich kierowcę. Ruszyliśmy w nieznane. Po drodze, w Singaraja'y, postanowiliśmy zaopatrzyć się w rambutany, które były odkryciem tego wyjazdu. Jednak mimo, iż przeszukaliśmy w poprzek cały, zatęchły, lokalny rynek rambutanów nie uświadczyliśmy. Zadowoliliśmy się więc kilogramem mangosteen'ów, które okazały się w tym miejscu znacznie tańsze niż na targu owoców w centrum wyspy. Ruszyliśmy "z kopyta" dalej, jednak nie ujechaliśmy nawet 10 km poza obszar miasta, gdy na naszej drodze pojawiły się korowody ubranych na biało ludzi (głównie mężczyzn) biegnących z lektykami na których znajdowały się przedstawienia lokalnych bóstw. Ilość biegnących na nas ludzi zupełnie uniemożliwiał dalszą podróż, więc zatrzymaliśmy samochód na poboczu i zabrali się za fotografowanie. Przez kolejne kilometry trochę jechaliśmy, a trochę stawali w obliczu nadciągających kolejnych "białych pochodów". W końcu udało nam się przedrzeć i z typowo balijsą werwą, czyli jakieś 60 km/h mknęliśmy w stronę Amed. Za oknem robiło się coraz bardziej sucho. Zniknęły palmy kokosowe, a na ich miejscu pojawiły się jakieś inne z szerokimi liśćmi. Zielona, soczysta zieleń Lovina Beach przepadła bezpowrotnie. Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy do Amed. Wąska dróżka wijąca się wśród małych chatek nadawała swojskości i kameralności temu miejscu. Zatrzymaliśmy się gdzieś w centrum wioski i przy pomocy naszego kierowcy zaczęli szukać noclegu na najbliższe dni. Znalezienie łóżek okazało się dziecinnie proste. Ostatecznie wylądowaliśmy w hotelu u trzech bracim, gdzie za 4 osobowy pokój zapłaciliśmy 400 tys rupii za noc. Pokój, jednak jak pokój - największą zaletą hotelu okazał się basen z widokiem na Agung - najwyższą górę na Bali, i zlokalizowany o rzut kamieniem od plaży i rafy koralowej. Dzień postanowiliśmy zwieńczyć w jednej z licznych knajpek ciągnących się przy plaży. Wybraliśmy restaurację będącą na terenie największego w okolicy centrum nurkowego. Jedzenie bez rewelacji. Żując słodko kwaśnego kalmara wpadłem na pomysł, że skoro to wioska rybacka to może dobrym pomysłem byłoby połowić jakieś ryby. Pomysł natychmiastowo skonsultowałem z kelnerem, który szybko znalazł dla nas odpowiednią ofertę. Za jakieś 10 dolarów, z Szymkiem dostaliśmy możliwość porannego łowienia razem z rybakiem z tradycyjnej balijskiej łódki - Jukung. Żeby skorzystać z tej oferty trzeba było wstać o 5 nad ranem. Rano Szymon zwlókł mnie "wołami" z łóżka i jeszcze w kompletnej ciemności poszliśmy na pobliską plażę. Umówiony rybak na nas czekał, jednak okazało się, że z naszego łowienia nici. To znaczy rybak będzie łowił a my możemy się na to pogapić. Trochę zostaliśmy nabici w butelkę, ale ostatecznie machnęliśmy na to wszystko ręką i zapakowali do ciasnego Jukung'a. Nasz "beżowy" przewodnik zapuścił silnik i skierował łódź na otwarty ocean. Po 5 minutach jednak silnik został wygaszony, a nasz rybak z małpią zręcznością przemieścił się na dziób Jukunga i rozwinął kolorowy żagiel typu lugier. O dziwo mimo, iż żagiel był wyjątkowo lichy i dziurawy łódka przy jego pomocy płynęła szybciej niż na silniku. W międzyczasie zaczęło świtać i okazało się, że nie jesteśmy jedyna łódką oceanie. Wokół nas dosłownie roiło się od innych rybackich Jukungów, a wszystkie płynęły w jedną stronę - jak najdalej od lądu. Z niecierpliwością wyczekiwaliśmy z Szymkiem wschodu słońca, które niebawem wyszło zza horyzontu nadając kolory wszystkiemu wokół nas. Widok wszystkich kolorowych żagielków jak ocean długi i szeroki był warty wstawania o 5 rano. W końcu też nasz rybak wziął się do łowienia. Wyrzucił za burtę długi sznur z doczepionymi do niego przyponami z haczykami na końcach, poczekał kilka minut a następnie zaczął go wzbierać z wody. Na końcach większości przyponów szamotały się srebrne, niewielkie makrele. Jednak patrzenie się na połów nie zaspokoiło naszego prymitywnego instynktu łowieckiego. Zadowoleni byliśmy z oglądanego wschodu. W końcu zawróciliśmy ku brzegowi i po jakimś czasie mogliśmy znowu cieszyć się brązowo-szarą plażą przy naszym hotelu.

Snorklując na rafie, opalając się, czytając książki i odwiedzając lokalne knajpki dobrnęliśmy do końca naszego krótkiego pobytu w Amed. Pozostałe miłe wspomnienia miejsca - szkoda tylko, że nie poznaliśmy żadnych ciekawych ludzi w tym miejscu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 29.5% świata (59 państw)
Zasoby: 377 wpisów377 24 komentarze24 632 zdjęcia632 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
29.12.2017 - 12.01.2018
 
 
11.08.2017 - 19.08.2017
 
 
24.06.2017 - 26.06.2017