Ponieważ nasz samolot z Bali do Kuala Lumpur odlatywał wcześnie rano, ostatni dzień postanowiliśmy przenocować w hotelu w Kuta Beach - gdzieś w pobliżu lotniska. Po drodze do Kuty postanowiliśmy jednak odwiedzić jedno z bardzo popularnych miejsc na wyspie - miasteczko Ubud, które znane jest z wyrobów artystycznych - w szczególności ze srebra. Załatwienie transportu z Amed do Ubud nie nastręczało sporo problemów. Za 300 tysięcy rupii dostaliśmy w miarę rozsądny samochód razem z kierowcą. Podróż nie należała do bardzo przyjemnych, obfitując w wiele zakrętów, zjazdów i podjazdów, po których jazda z czasem wywoływała w nas chorobę lokomocyjną. Pod koniec jazdy okazało się też, że nasz beżowy kierowca nie do końca tak naprawdę wie gdzie jest Ubud i chciał odstawić nas w jakimś dziwnym miejscu z dala od centrum Ubud. Jednak po przestudiowaniu naszej mapy, konsultacji z lokalnym policjantem i dodatkowym pół godziny jazdy dotarliśmy do tego Ubudu co trzeba. Z klimatyzowanego samochodu, trafiliśmy razem z naszymi tobołkami wprost pod rozgrzane balijskie słońce. Po chwili doszło też do nas, że i może jesteśmy w tym Ubud co trzeba, ale właściwie co w tym Ubud jest i gdzie iść? Ulica na której wylądowaliśmy była dosyć ruchliwa, obstawiona gęsto sklepami z pamiątkami. Nie zastanawiając się dłużej ruszyliśmy w kierunku, który wydawał się nam gwarantować dotarcie do jakiegoś ciekawego miejsca. Na wszelki wypadek zasięgnęliśmy języka w jednym ze sklepów. Kierunek rzeczywiście był właściwy. Pogodę udało nam się wytrzymać jednak tylko 15 minut. Wyczerpani upałem schroniliśmy się na szklankę czegoś zimnego i posiłek w pobliskiej knajpce. Pokrzepieni lekkim obiadem ruszyliśmy dalej w kierunku centrum. Ubud okazał się wielkim marketem - miejscem gdzie miejscowi w mniej lub bardziej elegancki sposób wciskają myriady pamiątek masie turystów przetaczających się przez to miejsce. Dołączyliśmy do tej kupującej masy, chociaż już po odwiedzeniu kilku sklepów zrezygnowaliśmy z kupna słynnych srebrnych wyrobów ze względu na przeciętne ich piekno. Darowaliśmy sobie też markowe sklepy Dolce&Gabbana'y, Aramani'ego itd i skupili się nad zwykłymi lokalnymi pamiątkami. Jak zwykle o każdą rzecz trzeba było się mocno targować i jak zwykle miejscowi z nami wygrali. Obkupieni w pamiątki zaczęliśmy rozglądać się za jakimś transportem do Kuta Beach. Szybko znaleźliśmy niedrogi transport i wczesnym popołudniem dobrnęliśmy do Kuty - ostatniego miejsca naszego pobytu na Bali.