Geoblog.pl    freefall    Podróże    Zanzibar    Wycieczka do Jozani Forest
Zwiń mapę
2009
28
gru

Wycieczka do Jozani Forest

 
Tanzania
Tanzania, Jozani Forest
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6924 km
 
Od rana wypatrywałem czy obiecany skuter zostanie mi dostarczony razem z papierami uprawniającymi do jego prowadzenia po Zanzibarze. Moped został mi dostarczony z afrykańską dokładnością, czyli jakieś 2h po umówionym czasie. Jeszcze bardziej zaskoczył mnie Kai, który na nasze małe rendez-vous po wyspie ubrał się iście po rycersku - w długie spodnie i bluzę. Strój był podyktowany troską Annette o jego zdrowie w razie wypadku - ostatecznie oboje byli fizjoterapeutami i zapewne mieli w kierunku bezpieczeństwa pewne odchylenie. Na motorek wsiadałem pierwszy raz od jazdy na takich pojeździe w Chorwacji a pasażera nie wiozłem nigdy. Zapewne moje początki w roli kierowcy upewniły moich norweskich znajomych w tym, że podjęli słuszną decyzję ubierając Kai'a od stóp do głów, ale po kilku kółkach na dziedzińcu hotelu poczułem, że panuję nad tematem. Ostatecznie spakowałem Kai'a na tylne siedzenie i ruszyliśmy na południe wyspy. Jazda po lewej stronie drogi była trochę niewygodna, ale doświadczanie Zanzibaru zza kierownicy to niewiarygodne doznanie - po twarzy przesuwa się intensywne słońce, w kasku słychać szum chłodzącego wiatru, a nos pełen jest słodkich, lokalnych zapachów. Początkowo jechaliśmy bardzo ostrożnie, zwracając uwagę na każdy krzaczek, występ i robaczka na drodze jednak z czasem jechaliśmy już z większym animuszem przejeżdżając przez wioski i mijając objuczone drewnem i ludźmi dala-dale. Co jakiś czas wyprzedzały nas tylko szybsze od nas samochody. Skuterem kierowaliśmy się na zachód - w stronę Stone Town by po jakichś 10 kilometrach jazdy odbić na całkiem nowocześnie wyglądającym rondzie na południe w stronę Jambiani i Jozani Forrest. Droga na południe była nowa, szeroka i bardzo nowoczesna jak na obowiązujące na Zanzibarze standardy - miała wymalowane pasy oraz szerokie pobocza służące lokalnej społeczności jako chodniki. Jadąc tym nowoczesnym traktem bardzo przypominała poruszanie się po wyspiarskich drogach Chorwacji - tylko wysokie palmy, liche chatki i drzewa obwieszone mango pozwalały odczuć, że z pewnością nie jesteśmy w Europie. Na końcu kolejnego, prostego odcinka drogi wyrósł posterunek policji. Nasze przybycie zdecydowanie spowodowało większą aktywność załogi posterunku. Biednie ubrany policjant w odblaskowej kamizelce sugestywnymi ruchami nakazał nam zjechać na pobocze, wyłączyć silnik, pokazać dokumenty kierowcy oraz pojazdu. Był przy tym bardzo stanowczy i agresywny. Od razu zauważył brak przedniej szyby w kasku a po minucie doszedł do wniosku, że moje dokumenty nie są ważne na Zanzibarze. Czułem do czego cała sytuacja zdąża i żeby zaoszczędzić czasu wyjąłem banknot o nominale pięciu tysięcy szylingów tanzańskich. Kask i dokumenty od razu okazały się w porządku a nasz "anioł stróż" odmaszerował nie interesując się już nami za bardzo. Z warkotem ruszyliśmy w dalej. Za posterunkiem droga znowu była stara i kiepska. Słońce skryło się gdzieś za chmurami, zniknęły też gdzieś rosnące wysoko rzadkie palmy, a zastąpiły je gęsto porastające stare zmurszałe drzewa tak, że po pięciu minutach jazdy poczułem się jakbym nie był w Afryce, a gdzieś na plantacjach Południowej Karoliny albo Georgii. W jednej z przydrożnych wiosek zatrzymaliśmy się na farmie motyli. Właściwie tą szumną nazwę zastosowano do jednej woliery pełnej 4 gatunków motyli skarmianych świeżym mango. Była to miła przerwa w dalszej podróży, okazja do zrobienia kilku zdjęć owadom i zaczerpnięcia kilku łyków wody. Do Jozani Forest dojechaliśmy już bez żadnych przystanków i przygód - zjechaliśmy w pewnym momencie z asfaltówki z wąską nieutwardzoną drogę przecinającą las i po jakichś 100 metrach dojechaliśmy do okrągłych budynków zarządu lasu. Zaparkowałem skuter i poszliśmy dopełnić formalności. Wejście do parku kosztowało kilka tysięcy Shilingów. Dodatkowo była opcja przejścia się po parku z przewodnikiem, jednak razem z Kai'em doszliśmy do wniosku, że dami sobie radę sami i wąskimi wydeptanymi ścieżkami udaliśmy się w głąb lasu mangrowego. Las wyglądał trochę upiornie - stare zmurszałe drzewa stojące na odsłoniętych korzeniach a do tego mnóstwo latających owadów. Robiąc fotki i rozmawiając o sprawach polsko-norweskich błądziliśmy ścieżynkami jakieś dobre dwie godziny zanim poszliśmy do innej części parku. Druga, "sucha" część parku zdominowana była przez turystów oraz Blue Monkeys - które w wyglądzie przypominały kapucynki. Zwinne zwierzęta mieszkały na kilku daktylowcach i kompletnie nie przejmowały się turystami oraz wymierzonymi w nich obiektywami. Jednak trzymały się od ludzi na odległość i nie żebrały. Po wizycie w małpim gaju ochoczo wskoczyliśmy z powrotem na skuter i pognali z powrotem do naszego hotelu w Uroa. W drodze powrotnej udało nam się zgubić (nie wiem jak to możliwe do dzisiaj bo dróg na Zanzibarze nie ma wiele), kupić kilka dojrzałych owoców Mango a siedzący z tyłu z aparatem Kai sfotografował dosłownie wszystko chociaż nie zawsze z dobrym skutkiem.
Dzień zakończyliśmy na plaży przy hotelu grając w piłkę nożną z chłopcami z wioski.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 29.5% świata (59 państw)
Zasoby: 377 wpisów377 24 komentarze24 632 zdjęcia632 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
29.12.2017 - 12.01.2018
 
 
11.08.2017 - 19.08.2017
 
 
24.06.2017 - 26.06.2017