Z porankiem pojawiły się dwie wiadomości - dobra i zła. Zła, że mój brat się jakoś bardziej przeziębił i nasz triumfalny pochód na południe Madagaskaru został na ten dzień wstrzymany. Dobra, że znalazło się dla nas spanie w bungalowie. Szybko złożyliśmy namiot i w rytm muzyki gospel wydzierającej się chyba z tysiąca gardeł na łące zaraz obok hotelu, przenieśliśmy się do apartamentów hotelowych.
Mając dzień w zapasie postanowiliśmy zwiedzić okolicę. Antsirabe nie jest szczególnie duże - właściwie to kilkukilometrowa ulica z przyległościami. Północna część miasta to rezydencje willowe - prawdopodobnie jeszcze pofrancuskie a na pewno często zamieszkiwane jeszcze przez Francuzów, południowa część jest bardziej ciasna - dwupiętrowe kamieniczki poprzecinane rzadkimi, wąskimi uliczkami. Kilka barów dla turystów, jeden większy sklep, kilka lepszych restauracji. W lokalnych knajpkach potrawy składały się głównie w ryżu z dodatkami - np ryż z gulaszem wołowo-warzywnym albo ryż z rosołem z nóżką z kurczaka albo to co osobiście przetrenowałem to ryż podany z niegoloną świńską skórą - całkiem niezłe i polecam
Korzystając z nieoczekiwanego przystanku w podróży kupiłem i wypisałem kartki i usilnie szukałem kolejnego przystanku Taxi-Brousse, z którego moglibyśmy znaleźć Taxi-Brousse do Fianarantsoa dnia następnego. Plany jednak zupełnie się zmieniły gdy w hotelu pojawił się Aina - machając nam przed nosem identyfikatorem certyfikowanego przewodnika i pokazując kolorowe zdjęcia zaproponował nam 7 dniową wycieczkę do Tsingy de Bemaraha. Po krótkim zastanowieniu oraz wywiadzie środowiskowym w hotelu żeby sprawdzić Ainę, ostatecznie przyjęliśmy propozycję, która kosztowała nas około 200 EUR od głowy i jak się okazało nie żałowaliśmy.