Geoblog.pl    freefall    Podróże    Madagaskar    W drodze do Antsirabe!
Zwiń mapę
2010
25
wrz

W drodze do Antsirabe!

 
Madagaskar
Madagaskar, Antsirabe
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8435 km
 
Specjalnie nie płakaliśmy żegnając się z Antananarivo. Jedyną atrakcją tego miejsca póki co były dwie próby okradzenia nas no i to właściwie wszystko.
Wstawać trzeba było z rana, szybko pałaszować francuskie śniadanie, czyli kawa plus wszelkiego rodzaju pieczywo i ciastka i gnać taksówką na południowy przystanek Taxi-Brousse, skąd odjeżdżały furgonetki do Antsirabe. Taksówkarzowi specjalnie nie spodobały się moje agresywne negocjacje w sprawie ceny i już miał odjechać, ale ostatecznie za 7000 Ariarów zawiózł nas swoją brudno-kremową “kaczką” na południowy kraniec miasta. Przystanek Taxi-Brousse było skrzyżowaniem targowiska z postojem pks w jakiejś bardzo zapyziałej miejscowości - mnóstwo kurzu, straganów, domków no i przede wszystkim ludzi. Nasze przybycie dosyć szybko zostało zauważone i spora grupa ludzi okrążyła nasz samochód dobijając się i głośno gestykulując. Wszyscy mówili po fransusku, więc właściwie do dnia dzisiejszego nie wiem co do końca oferowali, ale mniemam, że przewóz do Antsirabe. Kierowca naszej taksówki wykazał sie inwencją (i jak sądzę pewnie po cichu dostał za to swój udział) i sprzedał nas jednemu z właścicieli furgonów. Ekipa obsługująca furgon rzuciła się na nasze bagaże i sprawnie umieściła je na dachu samochodu. Wraz z odjazdem taksówkarza uzgodniona cena 10 000 Ariarów za głowę zaczęła być kwestionowana - pojawiły się opcje opłaty za bagaż a nawet zmiana taryfy przewozu. Jednak po moim kwiecistym “No fucking way” oraz stwierdzeniu, że idę szukać innego przewoźnika cena zatrzymała się na wyjściowej. Dostaliśmy nawet z bratem najlepsze miejsca z przodu furgonu - zaraz obok kierowcy. Samochód zapełniał się powoli, część potencjalnych klientów zamiast wsiadać do naszego - już mocno zapełnionego wybierała mniej tłoczne, gdzie mogli dostać lepsze miejsca. W końcu uzyskaliśmy około 100% zapełnienia i ruszyliśmy. Na najbliższym rondzie kierowca z niezwykłą zręcznością wręczył łapówkę policjantowi, który za to udawał, że sprawdzał papiery i potem całkiem niezłą asfaltówką powlekliśmy się na południe. Ruch nie był specjalny, trochę turystów w nowych terenówkach, trochę innych Taxi-Brousse, trochę ciężarówek no i do tego bardzo ciekawe widoki. Glina, domy z gliny, pola ryżowe, góry, pagórki, rzeki. Chyba łatwiej pokazać to na zdjęciach niż tłumaczyć. Po drodze samochód zatrzymywał się trzykrotnie - 2 razy pod wpływem pasażerów, którzy koniecznie chcieli kupić truskawki u przydrożnego sprzedawcy a drugim razem skorzystać z toalety, raz na standardowy popas w przydrożnym barze. Na tym etapie naszej znajomości z higieną tego kraju nie zaryzykowaliśmy posiłku z przydrożnym barze czego z perspektywy czasu żałuję.
Około południa dotoczyliśmy się do Antsirabe. Jako, że kolorem skóry oraz ubraniem odróżnialiśmy się od reszty pasażerów czekał już na nas “turystyczny komitet powitalny” mający do zaoferowania wszystko co turyście potrzebne. Między innymi czekały nas dwukołowe - jednososobowe dorożki, ciągnięte przez ludzi, nazywane pousse-pousse. Szybko wykręciliśmy się, że nie potrzebujemy hotelu i że mamy zaklepane miejsce w Green Park Hotel. Tak naprawdę jednak nie mieliśmy niczego zaklepanego, a hotel ten to był jedyny jaki wpadł mi do głowy a o którym czytałem w jednym z przewodników przed wycieczką. Nikt z pousse-pousse’owców nie mówił po angielsku z wyjątkiem jednego, którego angielski był nad wyraz dobry, a który ostatecznie spełnił rolę tłumacza. Po krótkim namyśle wybraliśmy dwóch jegomości z dorożkami, uzgodniliśmy cenę 5000 Ar za całość i pognaliśmy do Green Parku. Aż sam się dziwię jak zgodziłem się na to żeby na końcu dać każdemu z nich po 5000 Ar a nie powiedzieć im, że sorry, ale nie tak się ugadaliśmy. Po prostu przekręcili nas - a my w chwili słabości ugięliśmy się.. trudno :). W hotelu nie było miejsc, ale pozwolili nam rozbić namiot. Było bosko... Green Park to kawałek rajskiego ogrodu na terenie, którego mieszczą się bungalowy i gdzie można rozbijać namioty a 4000 Ar za namiot to właściwie żadne pieniądze. Poszukaliśmy najbardziej płaskiego kawałka ziemi i na nim rozbiliśmy namiot. Pognałem jeszcze do sklepu kupić tani, lokalny rum, trochę jedzenia i napoi chłodzących. Noc okazała się zimna, ale nasze puchowe śpiwory dobrze nas ochroniły
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 29.5% świata (59 państw)
Zasoby: 377 wpisów377 24 komentarze24 632 zdjęcia632 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
29.12.2017 - 12.01.2018
 
 
11.08.2017 - 19.08.2017
 
 
24.06.2017 - 26.06.2017